Coś tak ostatnio obiło mi się o uszy, że wstawianie posta o jedzeniu w okolicy północy sprawia, że jesteście głodni bardziej niż być powinniście. No to witam serdecznie, bo dzisiaj też będzie coś do wszamania, a co!
Najpierw jednak, jak do tego doszło, że trafiliśmy po sąsiedzku w okolice @herbacianymag
Z @mys mieliśmy jakże ambitny plan, żeby obczaić sobie burgerka w Zabrzu. Już tak od pół roku temat krąży, ale jak zwykle ciężko z realizacją. W końcu dopięliśmy termin, że będzie to ubiegła niedziela, że tym razem to na pewno tam wpadniemy. Miałam tylko solidne obawy, że w sumie to Zielone Świątki, że może być zamknięte. Najlepiej byłoby sprawdzić gdzieś na internecie, jakaś strona na twarzoksiążce albo własna domena, cokolwiek... Oczywiście nie mieli niczego takiego, więc Mys pełen ufności uznał, że jedziemy i spoko.
No to sobie przyjechaliśmy na miejsce i odbiliśmy się od zamkniętej bramki. Wspaniale. Głodna, rozżalona, a przecież był taki piękny plan, nie mogłam tego tak zostawić. Nie mogłam sobie odmówić drobnej uszczypliwości kiedy podsumowałam to klasycznym "A nie mówiłam?", no musiałam. Uznaliśmy, że podjedziemy do pewnego znanego lokalu niedaleko Szybu Prezydent. Google mapsy mówiły, że nie ma w środku jakoś super dużo ludzi, że powinno być w porządku. Podjechaliśmy na miejsce i co się okazało? Że kolejka przed lokalem! Nawet nie wchodziliśmy do niej, bo przecież nie będziemy czekać tyle czasu żeby w ogóle zamówić, a gdzie jeszcze coś zjeść?! Na dodatek usłyszeliśmy kelnerkę, mówiącą, że bez rezerwacji to ciężko bo mają pełną salę. No dzięki google mapsy za zrobienie mnie w konia, miło.
Bulba pozdrawia
Zapakowaliśmy się do auta i gnamy... Mys pytał czy mam ochotę na ramen, rzucił lokalem i parsknęłam śmiechem, bo przecież ten lokal nie jest ramenownią. Ma japońsko brzmiącą nazwę (Oh, Bento-ya), ale jak nazwa wskazuje będzie zajmował się głównie robieniem bento. W aucie potem było wyjaśnianie co to w ogóle jest bento, że to nie jest pozycja typowo obiadowa, że bliżej temu do takiego lekkiego lunchu w pracy. A powyżej fotka tego co w sumie zamówiliśmy.
Czy było dobre? Oj tak. Trochę nie wiem po co ten pomidor się tam znalazł, ale reszta oesu jakie dobre. Mogłoby być nieco więcej kapusty z kiełkami, ale nie licząc tego to mniam. Ryż kleisty, nie uciekał we wszystkie strony świata. Złotem natomiast było sosiwo. Początkowo byłam przerażona, bo to mieszanka chili z mayo, ale obsługa uspokajała, że to nie jest ostre, że przeżyję i przyznam, że mieli rację. Kurczaczek wysmarowany w opór, ryż maczałam w resztkach, jakie to wspaniałe. Nie ostre, ale nie mulące jak samodzielny majonez. Jak teraz o tym myślę, to bym zjadła tego kurczaczka jeszcze raz.
Ogólnie knajpa miała trochę japońskich fantów, parę półeczek z mangami (i figurką L, którą chętnie bym przygarnęła jako fanka Death Note). Niestety, ponieważ większość zdjęć zrobiłam w locie, to wyglądają co najwyżej średnio. Jedynie to jako tako jest w porządku. W skrócie - dużo plakatów ze studia Ghibli.