Trochę refleksji w sumie dla siebie samej, ale i może w jakiś sposób ktoś też może się w tym odnajdzie.
Rok 2023 wywrócił moje życie do góry nogami. Bardzo gwałtownie, boleśnie. Dużo ten ból mi pokazał.
Łyżkę gorzkiej prawdy o sobie samej, ale też o tym, co jest wokoło mnie. Wiele łez spadło na posadzkę, na której czasami nie tylko metaforycznie leżałam.
Mam poczucie, że wiele rzeczy w tym roku mogłam zrobić lepiej, inaczej. Dlatego przepraszam za błędy, które popełniłam lub za to czego nie zrobiłam a powinnam. Liczę na to, że każdy z Nas odnajdzie swoją drogę i będzie na niej szczęśliwy.
Każdej osobie, która pojawiła się w moim życiu przez ten rok – dziękuję. Za konflikty, czy nieporozumienia, na których mogłam się czegoś nauczyć, za każdy uśmiech, za każdą rozmowę i wspólnie spędzony czas.
Dziękuję za nieopisaną pomoc i wsparcie dobrych ludzi. Dzięki Wam podnosiłam i nadal będę podnosić się z łóżka. Z myślą, że mam po co wstawać, dla kogo wstawać. Znajdowałam i będę znajdować siłę na to by iść do przodu, bo dzięki Wam mam świadomość, że są osoby, które we mnie wierzą, chcą bym się rozwijała, a potem dobro z tej pomocy przekuwała na wiedzę, umiejętności, dzięki czemu będę mogła je podawać dalej. Działając mimo wszystkich trudności.
Z 2024 rokiem przychodzi wiele planów co za tym idzie i obaw.
„Prawdziwa odwaga polega chyba na tym, że robisz coś mimo wielkiego strachu. – John Mars den”.
Chciałabym zdobyć się nie raz na odwagę w tym nowym roku, odwagę do czynienia rzeczy dobrych, mądrych, potrzebnych.
Tak więc za strachem idzie nadzieja, a może za nadzieją idzie strach… to chyba zależy od dnia. Jednak najważniejsze, że idzie. Krok za krokiem.
Liczę na odwagę do tego by stanąć przed lustrem i zmierzyć się też z samą sobą, wszystkimi cieniami i światłami mojego wnętrza. Akceptacja, miłość w słabości, dążenie do głębi samego siebie.
Tego Wam i sobie samej życzę.
Daje sobie drugą szansę, Wy sobie też ją dajcie. Zasługujecie na to. Czas obrać kierunek.
Dziękuje każdemu, który przeczytał do końca. Dobrego roku.
To napisałam na początku na Facebooku w styczniu 2024. Teraz mamy kwiecień 2025. Jak teraz patrzę na ten rok i tekst?
Wiele z tego, co wtedy napisałam, nadal podtrzymuję. Mam przy sobie tę samą parę osób – niezmiennie obecnych, wiernych, prawdziwych. Miniony rok był intensywny, momentami przytłaczający. Na jego początku myślałam, że gorzej być nie może. A jednak – zaskoczyłam samą siebie. Poradziłam sobie lepiej, niż przypuszczałam. Można by powiedzieć, że przeszłam cały proces: od zera do bohatera.
Do połowy listopada czułam się jak Feniks powstały z popiołów. Świetnie płatna praca na ciekawym stanowisku, wyjazdy służbowe, a wolny czas – wypełniony siłownią, spotkaniami, wydarzeniami, rozmowami… Życie w ruchu, w kolorze. A potem – wszystko runęło. Najpierw problemy z układem odpornościowym, potem utrata pracy. Straciłam też kilka wieloletnich relacji przyjacielskich, które okazały się jedynie fasadą. Kłamstwa, obgadywanie, fałszywa lojalność. To bolało.
Początek nowego roku był jak zimny prysznic. Nie tylko przez to, co już się wydarzyło – ale i przez to, co przyszło później. Wypadek. Oparzenia drugiego stopnia na nogach, ogromne blizny. Całkowita zależność – przez trzy tygodnie nie mogłam wstać z łóżka bez pomocy drugiego człowieka. Miałam jednak ogromne szczęście: nowa relacja, świeża, czuła, pełna obecności. W tym trudnym czasie – nie byłam sama.
Patrząc na rany i "brzydotę" mojego ciała, zaczęłam widzieć wyraźniej. W drugiej osobie – jak w lustrze – odbiła się też moja wewnętrzna prawda. Zobaczyłam, jak wiele było ułudy. Jak długo żyłam w przebraniu – bardzo atrakcyjnym, ale wciąż tylko przebraniu. Maska świeżości, sukcesu, poukładania – a pod spodem głęboka samotność, smutek, i potrzeba akceptacji.
Miałam nadzieję, że ten fragment, który napisałam kiedyś:
„Liczę na odwagę do tego, by stanąć przed lustrem i zmierzyć się też z samą sobą – wszystkimi cieniami i światłami mojego wnętrza. Akceptacja, miłość w słabości, dążenie do głębi samego siebie”
…już znalazł swoje miejsce w mojej historii, już się zamknął. Ale nie. To był dopiero wstęp – preludium do prawdziwej pracy nad sobą.
Oczekiwania innych, zawyżone ambicje, powierzchowność – zjadły mnie na śniadanie i z niesmakiem wypluły prosto w 2025 rok. A jednak… mimo że czuję się czasem przeżuta, zmielona i wyrzucona na brzeg – mam wrażenie, że coś z tego mogę wyjąć. Coś cennego. Nauczyłam się, że dobra mina do złej gry to tylko tratwa – i to bardzo nietrwała. I że nie sukces zewnętrzny, ale prawda – naga, szczera, trudna – daje poczucie kierunku i sensu.
Teraz, patrząc na zieleniejący się świat, ze łzami w oczach słucham „Szumu” Kasi Sochackiej. Słowa „trudniej się pozbierać, niż rozsypać” rezonują we mnie jak nigdy wcześniej. Kiedyś myślałam, że jestem mistrzynią nowych początków. Że zawsze szybko się zbieram. Dziś wiem, że to nie była siła – to była ucieczka. Ignorowałam ból. Myliłam drżenie rąk ze strachu z ekscytacją. Myliłam szybki oddech złości z motywacją.
Dziś trzymam za rękę to moje nieporadne, dopiero co wyklute pisklę zwane dorosłym życiem. Nie oczekuję, że za tydzień czy miesiąc będzie latać. Pozwalam mu rosnąć w swoim tempie. Bez presji. Bez pośpiechu. Choć 1 stycznia był już cztery miesiące temu – wierzę, że lepiej późno niż wcale.
Życzę sobie i Wam… Bycia ze sobą i w sobie. Bycia tu i teraz. Dużej dawki czułości. I docenienia. Po prostu.
Ściskam,
Wasza Mila